Idą święta. Gdyby domy handlowe wpore nie zadudniły w dzwon na alarm, wywieszając świecidełka i inne badziewie, człowiek dalej pochłonięty byłby w marazmie codzienności. A tak nie dość, że wszyscy świeci już dawno poinformowani, to zwykły szarak może spokojnie i bez niepotrzebnych stresów oddać się przyjemności kupowania prezentów. Szczególnie temu winszują panowie w szczęśliwych związkach, którzy dla swoich dzierlatek, bądź właśnie z nimi przemierzają sklepowe półki w poszukiwaniu świątecznych rarytasów i prezentów pod ozdobione świerki. Aha uwaga, jeżeli nagle w galerii usłyszymy huk wystrzeliwanego naboju - spokojnie, to tylko jakiś samiec dokonał wyboru gwiazdkowego prezentu. Ale do rzeczy. Cóż tam mogą znaleźć Polacy na ów regałach? Oprócz nadciągających ze wszechstron motywów grubego pana z brodą, w którego istnienie nie sposób nie wierzyć (skoro jest na kubkach, serwetkach i w wyobraźni dzieci to znaczy, że jest!), można wyszukać coś muzycznego, albo filmowego co na stałe wzbogaci naszą płytotekę, wideotekę czy inną tam tekę. Kilk słów o tym co wziąć, a co schować przed innymi klientami, by zrobić im przysługę.
***
"Kiedyś mnie znajdziesz"
reż. Helen Hunt
wyst. Helen Hunt, Matthew Broderick, Colin Firth
Obyś nigdy tego DVD nie znalazł. Kolejny film z gatunku "ale o co chodzi?". Dojrzała kobieta April Epner (w tej roli Hunt), w dzieciństwie adoptowana, niczego na świecie nie chce bardziej od urodzenia dziecka. Wiosen przeżyła już prawie 40, a więc wyzwanie godne pochwały. Prędzej pan prezes znalazłby partnerkę do karmienia kota, niżli April zostanie matką. Historia zawiązuje się tak: April wychodzi za mąż za Bena, który tak naprawdę żenić się nie chce, bo w głowie mimo upływu lat i nabieranego doświadczenia pozostała mu koszykówka i kebab. No to April siup rozwód. Zaraz potem poznaje przystojniaka Franka, który już jest całkiem glamour, a i na dzieciach się zna i na sytuacji chińskich prowincji także. W całą historię niepotrzebnie wmanewrowana tragedia: umiera przybrana matka April, ale zaraz potem pojawia się biologiczna rodzicielka (siląc się i pocąc próbowała być śmieszna Bette Midler - cukierkowa 50-tka amerykańskiej estrady). Konstans zachowany, by znów zostać zachwiany. April zachodzi w ciąże i momentalnie traci dziecko. Creme de la creme i finał debla jest taki - zmęczona życiem April razem z przystojniakiem adoptują dziecko i żyją długo i szczęśliwie. Nawet pisząc to dostałem niestrawności, jakdby niedopieczony karp stanął mi w gardle galaretą. Więcej problematyki niż logiki.
1/5
***
"Cinema Paradiso"
reż. Giuseppe Tornatore
wyst. Philippe Noiret, Salvatore Cascio
Mus, obowiązek i priorytet w kolekcji i duszy każdego szanującego się kinomana. Za prostotę stylu, za niepodważalny urok i czar młodego Toto, i wreszcie za to, że przywraca wiarę w kino nawet najbardziej opornemu widzowi. Historia miłości do filmów, kobiety i priorytetów jakimi powinien się młody człowiek trzymać. Chapeau bas, gacie w dół i forsa na sklepowy stół. Ciężko znaleźć, ale warto zostawić towarzysza świątecznej pogoni za prezentami i samodzielnie natrudzić się w odnalezieniu tej zaginionej arki włoskiej kinematografii.
5/5
***
Nosowska/Osiecka
Zmierzyć się z doskonałym. To brzmi jak tytuł hollywoodzkiego filmu o klonowaniu człowieka. Idealne zastosowanie ma także w przypadku podjęcia się aranżacji piosenek Agnieszki Osieckiej. Wyzwanie to nie na lada, bowiem interpretacja artysty może przyczynić się do absolutnej klęski. Repertuar królowej polskiej piosenki literackiej, do swojego najnowszego albumu solowego „Osiecka” wykorzystała Katarzyna Nosowska. Zdjęła z dotychczas nagranych piosenek łatkę jarmarcznych aranżacji i zaśpiewała bez specjalnego mizdrzenia się. Płyta jak sztylet mocno przebija się do głębi naszej duszy, wprowadzając w nią niepokój i refleksję nad przemijającym życiem. Nosowska doskonale rozumie, co chciała przekazać Osiecka, przez co jej interpretacje brzmią niesamowicie przekonująco. Na płycie „Osiecka” znalazły się takie utwory jak: „Kokaina”, „Uroda”, „Zielono mi” i „Uciekaj moje serce”. W przypadku nowego krążka Nosowskiej, walka z doskonałym, zakończyła się zwycięstwem
4/5
***
Aga Zaryan "Live at Palladium"
Muzycy jazzowi są jak kobiece perfumy: niby zupełnie do siebie podobni, a jednak głos, ekspresja i styl każdego z nich jest trochę inny. Wyjątkowa jest też polska wokalistka jazzowa Aga Zaryan, której ciepły głos robi co raz większą furorę w Europie i Ameryce. W Polsce ma już wyrobioną markę, dlatego też jej ostatni album „Live at Palladium” sprzedaje się jak świeże bułeczki. Płyta, która ukazała się na rynku sześć miesięcy temu, została nagrana po dwóch latach koncertowania na rodzimych i zagranicznych scenach. W latach głośnej i niezbyt wyszukanej tandety muzycznej, ktoś kto przynosi ukojenie i spokój swoim głosem jest bezcenny. Agnieszka Skrzypek, bo tak naprawdę nazywa się wokalistka, jest taką muzyczną kołyską bez wątpienia. Jej grzeczne i pełne ciepła koncerty zachowują dobry smak i elegancję - co dzieje się już niestety tylko w klasyce i jazzie. Słuchając „Throw it Away” czy „I Hear Music” w wykonaniu 31-letniej Zaryan, ma się wrażenie uczestnictwa w skromnym, aczkolwiek odświętnym spotkaniu z muzyką.
5/5
***
Kanye West „808s & Heartbreak”
Tylko zarozumiały i egoistyczny napastnik strzela dużo bramek i zostaje królem strzelców. Tą dewizą kieruje się amerykański raper Kanye West, który kiedyś powiedział w wywiadzie, że jest najlepszym raperem na świecie, a inni go nie obchodzą. Jego hip-hop jest zarazem nowatorski i eksperymentalny, co dojrzały i przemyślany. Na najnowszym longplayu „808s & Heartbreak” Kanye opowiada o różnych rodzajach straty. W kawałku „Heartbreak” żali się po rozejściu z dziewczyną, natomiast „Coldest Winter” jest hołdem dla zmarłej matki artysty. Wytyczający ścieżkę we współczesnym hip-hopie Kanye, pobawił się też elektroniką. Zaskoczył użyciem autotunera, który wzmacnia efekt chropowatości i zniekształceń w głosie wykonawcy i automatem perkusyjnym stosowanym w późnych latach 80-tych. Jednym słowem: majstersztyk. Czym zaskoczy przy następnej płycie? Ultradźwięczne delfiny czy kapela góralska?
3.5/5
***
Rozejrzyjcie się jeszcze za nowym krążkiem Guns and Roses, CocoRosie i Rosin Murphy. Natomiast nie ważcie się tykać świętości Rubika, Feela i Banaszak. Skoro to relikwie to przecież dłonie zwykłego śmiertelnika nie byłyby w stanie podnieść płyty z półki, a co dopiero zanieść ją do kasy. Karpik już wannie majestatycznie pływa, uszka kobieciny kleją, a pierwsza gwiazdaka tuż tuż. Kto wie, czy Jarek da dużego konia w ręce Joli, czy Brangelina z potomstwem kupią golarkę do wąsów Bradowi, albo czy obrabowani tytułu aktora bracia Mroczkowie dostaną takie same różowo-fioletowe rajtuzy.