piątek, 26 grudnia 2008

O spontaniczności słów kilka...

Tak sobie ostatnio myślałem, że nasze życie składa się z nieprzerwanych spontaniczności i ciągnących się, spełnionych bądź nie, planów. Ale co jest do prawdy lepsze? Który z pedałów mocniej napędza mechanizm trybików życia (mam nadzieję, że nie Raczek-Nieboraczek)? Czy któreś z tych obojga może istnieć, bez egzystencji drugiego? Kobieta sporem stoi – stringi czy majtki? Spodnie czy sukienka? Depilacja czy wyzwolenie? Facet z brodą czy z pieniędzmi? Szkoła czy dyskoteki? Wegetarianie czy weganie? Mało kogo z nas chłopów to obchodzi, ale cóż poradzić z małym Wackiem – po prostu się go ma. Praw natury Pan nie zmienisz i nie bądź Pan głąb. Kobiety też się nie zmienią, ale za to na zmianę upierają się, jak to one, że raz wolą spontanicznych facetów, drugi raz, że ułożonych i poukładanych. Takich ojców. Właśnie, kobiety miały swoją Jokastę i Edypa i te całe kompleksy? To skąd ten pociąg do gości z grubym portfelem i owłosieniem na klacie i plecach? Ale nie o tym, nie o tym. Dość dygresji i przejdźmy do rzeczy. Spontaniczność to naprawdę coś dobrego? No bo czy możemy powiedzieć, że nieumyślne, nagłe i całkowicie niezaplanowane puszczenie pawika na imprezie to powód do samczej egzystencji wśród ponętnej płci pięknej? No, nie wiem. Albo spontaniczne zapłodnienie podczas przypadkowego seksu, na tejże (lubię Kraków) zabawie w rytmie Rihanny i promili taniego wina. Takich spontanów Wam trzeba, moje drogie panie? Albo ni stąd, ni zowąd, bach chcemy iść na mecz z kumplami, zamiast przemierzać sklepy rozmawiając ze sobą: „Co do licha? Znów Kupicha! W innym sklepiku? Po Rubiku! Seksowne skarbie fatałaszki? I tak na starość będziesz jadła kaszki! Po co Ci ten różowy stanik? Chcesz mieć, widać, własny kramik!”. Nie takiej spontaniczności u nas szukacie, pewnie same powiecie. I przyznam rację, no bo co mam zrobić. Spontan to spontan. Wolicie zapewne jak się Was niespodziewanie całuje, równie nieoczekiwanie łapie za rękę w parku, albo daj Boże, kupuje kwiaty, szykowne kolczyki, albo zaprasza do restauracji. Oburzone rzucicie – „no to zaplanujcie te wszystkie rzeczy!”. Ale kiedy my marzymy i układamy jak puzzle układankę pt. „Kochanie! To będzie twój seks stulecia” to wy, niby całkowicie spontanicznie odpieracie atak „weź, głowa mnie boli. Obejrzyj Ani Mru Mru na dwójce”. No to my myk ani mru, mru i mamy kabaret. Albo zaplanujemy sobie, by złapać was za pupcie (cii może czytają to dzieci) właśnie teraz, by pokazać, że nas kręcicie, jesteśmy odważni, a wy jesteście nasze, to tylko plask i trzask słychać po pustym już mieszkaniu. Że świnia, że łajdak, że pedał (nie wiem dlaczego, ale wobec płaczącego Pi(e)róga i ww. Homara to modne sformułowanie, a kobieca pogoń za trendami nie zna granic). Zastanawiam się więc i dumam, pocierając sparzone od dymu oczy. Co jest wartością samą w sobie. Gdzie zacierają się granice, a gdzie tak naprawdę one się zarysowują? To może lepiej, jak trochę jest tego, trochę tamtego? Tak jak na przykład podczas zaplanowanej na niedzielne popołudnie podróży do Powsina, jakiś nieogolony i śmierdzący kanar niespodziewanie wlepi nam mandat za brak posiadania ważnego bilety? Nie, nie lepiej. Albo w trakcie owejże (nie ma takiego słowa, ale naprawdę lubię Kraków) trasy, nagle powiecie spontanicznie „Spałam z Jarkiem”? Jeżeli chodziłoby o mnie i o tego Jarka, to dla niego lepiej i pogratulowałbym mu pierwszej kobiety od niepamiętnych czasów, a dla mnie lepiej, bo miałbym pretekst do zerwania z nic nie znaczącym, chodzącym egzemplarzem Cosmo i niczym tą „gazetę” wyrzucił do śmietnika pamięci. To jak Panie i Panowie? Na planie czy na spontanie? Bo, oto w istocie tego tekstu jest pytanie.

poniedziałek, 22 grudnia 2008

Karp nieżywy

Z kobietami jest jak z prezentami - niby wszystko pięknie wygląda z zewnątrz, te wstążeczki i czerwień opakowania, ale nigdy nie wiesz co czeka na ciebie w środku. Chyba, że nie wierzysz w Mikiego, to o zawartości świątecznego pudełka z giftem dowiedziałeś się już wcześniej. Jeżeli jednak brodacz z Laponii to dla ciebie rzecz święta niczym tipsy na kopytach jednorożca Joli, a odkrywanie (zdjęcie z dzierlatki odzienia wierzchniego też może być pomocne) kobiety to dla ciebie najsłodsza tajemnica, to pozostaje rozerwać eleganckie opakowanie i spotkać się z rzeczywistością. Ale jak to zrobić. Nie da się przecież kobiety tak na pół, zwyczajnie nożem rozpłatać. Nie da? Da się, tylko w przenośni!!! Ale kiedy już dysponujemy daną białogłową, to co my tam mamy we wnętrznościach. Dajmy na przykład, losowo wybraną 20-letnią dziewczynę po wzlotach i upadkach miłosnych, o czarnych włosach, zielonych oczach, która skonczyla niezle liceum z marką, a teraz studiuje na państwowej uczelni, lecz do końca nie wiem co będzie robić w życiu. Nie ma prawa jazdy, lubi słuchać smutnych kawałków i zajadać się włoską kuchnią. Po prostu zwykła, normalna dziewczyna ze stolicy. Przepis na rozgryzienie takiego homo sapiens cyckatus jest prosty i skomplikowany zarazem: potrzebny Ci nóż, trochę gotówki, cierpliwość i owa dzierlatka. Uśpij winem i połóż na stół, potem rozkrój brzuch i spójrz w studnię wiedzy o swojej kobiecie. Kolor wątroby powie Ci, czy lubi się napić, co w Twoich alkoholowych wojażach z kolegami z wojska będzie wiążące. Jeżeli żoładek jest napełniony porządnie, aż pęka od zamieszczonych w nim rarytasów, sprawdź stan wcześniej wspomnianej gotówki - nie wiadomo czy cię na taką dziewczynę stać. Płuca w porządku? Pali czy nie pali, wiadomo, że jej westchnięcia będą Twoim tak lub nie w łóżku. Będzie wzdychać często - seks murowany. Kobiety ze słabą kondycją nie szukamy. Teraz nerki - są dwie? Jeżeli jest jedna to znaczy, że kocha swoją rodzinę i podarowała komuś swój filtr komuś potrzebującemu. Serce. Sprawdź czy jest tam wystarczająco dużo miejsca na ciebie, twój brzuch i masę wad które na pewno wprawnymi ślepiami kiedyś dostrzeże. Jeżeli serce za szybko bije, to nie znaczy, że nie chce Ci pokazać kogo chowa w środku, tylko ma po prostu arytmię albo migotanie przedsionków albo nie daj boże zawał. Jeżeli obowiązuje trzecia opcja, natychmiast zaprzestaj dalszych oględzin. Jeśli jednak jest wszystko w porządku, ostatnią rzeczą jaką sprawdź czy miednica jest szeroka, co pozwoli ci sądzić, że urodzi Ci wiele dzieci, na które nigdy nie zarobisz. Ręcę do pracy i krótkie stopy, przygotowane do zmiejszenia dystansu między Twoją kobieta a zlewem, to już sprawdzanie dodatkowe - nie obligatoryjne.

UWAGA!
Wszystkie sprawy dotyczące rozkrajania, potraktować należy rozmową. W ramach świątecznego treningu, można wykorzystać karpika.

wtorek, 16 grudnia 2008

kocham kino - reaktywacja

Idą święta. Gdyby domy handlowe wpore nie zadudniły w dzwon na alarm, wywieszając świecidełka i inne badziewie, człowiek dalej pochłonięty byłby w marazmie codzienności. A tak nie dość, że wszyscy świeci już dawno poinformowani, to zwykły szarak może spokojnie i bez niepotrzebnych stresów oddać się przyjemności kupowania prezentów. Szczególnie temu winszują panowie w szczęśliwych związkach, którzy dla swoich dzierlatek, bądź właśnie z nimi przemierzają sklepowe półki w poszukiwaniu świątecznych rarytasów i prezentów pod ozdobione świerki. Aha uwaga, jeżeli nagle w galerii usłyszymy huk wystrzeliwanego naboju - spokojnie, to tylko jakiś samiec dokonał wyboru gwiazdkowego prezentu. Ale do rzeczy. Cóż tam mogą znaleźć Polacy na ów regałach? Oprócz nadciągających ze wszechstron motywów grubego pana z brodą, w którego istnienie nie sposób nie wierzyć (skoro jest na kubkach, serwetkach i w wyobraźni dzieci to znaczy, że jest!), można wyszukać coś muzycznego, albo filmowego co na stałe wzbogaci naszą płytotekę, wideotekę czy inną tam tekę. Kilk słów o tym co wziąć, a co schować przed innymi klientami, by zrobić im przysługę.

***

"Kiedyś mnie znajdziesz"
reż. Helen Hunt
wyst. Helen Hunt, Matthew Broderick, Colin Firth

Obyś nigdy tego DVD nie znalazł. Kolejny film z gatunku "ale o co chodzi?". Dojrzała kobieta April Epner (w tej roli Hunt), w dzieciństwie adoptowana, niczego na świecie nie chce bardziej od urodzenia dziecka. Wiosen przeżyła już prawie 40, a więc wyzwanie godne pochwały. Prędzej pan prezes znalazłby partnerkę do karmienia kota, niżli April zostanie matką. Historia zawiązuje się tak: April wychodzi za mąż za Bena, który tak naprawdę żenić się nie chce, bo w głowie mimo upływu lat i nabieranego doświadczenia pozostała mu koszykówka i kebab. No to April siup rozwód. Zaraz potem poznaje przystojniaka Franka, który już jest całkiem glamour, a i na dzieciach się zna i na sytuacji chińskich prowincji także. W całą historię niepotrzebnie wmanewrowana tragedia: umiera przybrana matka April, ale zaraz potem pojawia się biologiczna rodzicielka (siląc się i pocąc próbowała być śmieszna Bette Midler - cukierkowa 50-tka amerykańskiej estrady). Konstans zachowany, by znów zostać zachwiany. April zachodzi w ciąże i momentalnie traci dziecko. Creme de la creme i finał debla jest taki - zmęczona życiem April razem z przystojniakiem adoptują dziecko i żyją długo i szczęśliwie. Nawet pisząc to dostałem niestrawności, jakdby niedopieczony karp stanął mi w gardle galaretą. Więcej problematyki niż logiki.

1/5

***

"Cinema Paradiso"
reż. Giuseppe Tornatore
wyst. Philippe Noiret, Salvatore Cascio

Mus, obowiązek i priorytet w kolekcji i duszy każdego szanującego się kinomana. Za prostotę stylu, za niepodważalny urok i czar młodego Toto, i wreszcie za to, że przywraca wiarę w kino nawet najbardziej opornemu widzowi. Historia miłości do filmów, kobiety i priorytetów jakimi powinien się młody człowiek trzymać. Chapeau bas, gacie w dół i forsa na sklepowy stół. Ciężko znaleźć, ale warto zostawić towarzysza świątecznej pogoni za prezentami i samodzielnie natrudzić się w odnalezieniu tej zaginionej arki włoskiej kinematografii.

5/5

***

Nosowska/Osiecka

Zmierzyć się z doskonałym. To brzmi jak tytuł hollywoodzkiego filmu o klonowaniu człowieka. Idealne zastosowanie ma także w przypadku podjęcia się aranżacji piosenek Agnieszki Osieckiej. Wyzwanie to nie na lada, bowiem interpretacja artysty może przyczynić się do absolutnej klęski. Repertuar królowej polskiej piosenki literackiej, do swojego najnowszego albumu solowego „Osiecka” wykorzystała Katarzyna Nosowska. Zdjęła z dotychczas nagranych piosenek łatkę jarmarcznych aranżacji i zaśpiewała bez specjalnego mizdrzenia się. Płyta jak sztylet mocno przebija się do głębi naszej duszy, wprowadzając w nią niepokój i refleksję nad przemijającym życiem. Nosowska doskonale rozumie, co chciała przekazać Osiecka, przez co jej interpretacje brzmią niesamowicie przekonująco. Na płycie „Osiecka” znalazły się takie utwory jak: „Kokaina”, „Uroda”, „Zielono mi” i „Uciekaj moje serce”. W przypadku nowego krążka Nosowskiej, walka z doskonałym, zakończyła się zwycięstwem

4/5

***

Aga Zaryan "Live at Palladium"

Muzycy jazzowi są jak kobiece perfumy: niby zupełnie do siebie podobni, a jednak głos, ekspresja i styl każdego z nich jest trochę inny. Wyjątkowa jest też polska wokalistka jazzowa Aga Zaryan, której ciepły głos robi co raz większą furorę w Europie i Ameryce. W Polsce ma już wyrobioną markę, dlatego też jej ostatni album „Live at Palladium” sprzedaje się jak świeże bułeczki. Płyta, która ukazała się na rynku sześć miesięcy temu, została nagrana po dwóch latach koncertowania na rodzimych i zagranicznych scenach. W latach głośnej i niezbyt wyszukanej tandety muzycznej, ktoś kto przynosi ukojenie i spokój swoim głosem jest bezcenny. Agnieszka Skrzypek, bo tak naprawdę nazywa się wokalistka, jest taką muzyczną kołyską bez wątpienia. Jej grzeczne i pełne ciepła koncerty zachowują dobry smak i elegancję - co dzieje się już niestety tylko w klasyce i jazzie. Słuchając „Throw it Away” czy „I Hear Music” w wykonaniu 31-letniej Zaryan, ma się wrażenie uczestnictwa w skromnym, aczkolwiek odświętnym spotkaniu z muzyką.

5/5

***

Kanye West „808s & Heartbreak”

Tylko zarozumiały i egoistyczny napastnik strzela dużo bramek i zostaje królem strzelców. Tą dewizą kieruje się amerykański raper Kanye West, który kiedyś powiedział w wywiadzie, że jest najlepszym raperem na świecie, a inni go nie obchodzą. Jego hip-hop jest zarazem nowatorski i eksperymentalny, co dojrzały i przemyślany. Na najnowszym longplayu „808s & Heartbreak” Kanye opowiada o różnych rodzajach straty. W kawałku „Heartbreak” żali się po rozejściu z dziewczyną, natomiast „Coldest Winter” jest hołdem dla zmarłej matki artysty. Wytyczający ścieżkę we współczesnym hip-hopie Kanye, pobawił się też elektroniką. Zaskoczył użyciem autotunera, który wzmacnia efekt chropowatości i zniekształceń w głosie wykonawcy i automatem perkusyjnym stosowanym w późnych latach 80-tych. Jednym słowem: majstersztyk. Czym zaskoczy przy następnej płycie? Ultradźwięczne delfiny czy kapela góralska?

3.5/5

***

Rozejrzyjcie się jeszcze za nowym krążkiem Guns and Roses, CocoRosie i Rosin Murphy. Natomiast nie ważcie się tykać świętości Rubika, Feela i Banaszak. Skoro to relikwie to przecież dłonie zwykłego śmiertelnika nie byłyby w stanie podnieść płyty z półki, a co dopiero zanieść ją do kasy. Karpik już wannie majestatycznie pływa, uszka kobieciny kleją, a pierwsza gwiazdaka tuż tuż. Kto wie, czy Jarek da dużego konia w ręce Joli, czy Brangelina z potomstwem kupią golarkę do wąsów Bradowi, albo czy obrabowani tytułu aktora bracia Mroczkowie dostaną takie same różowo-fioletowe rajtuzy.

początek.

Początki zawsze były trudne. Od maleńkości, ba ledwo z kołyski człowiek wyszedł , danego delikwenta na podłogę raz, dwa sadzano i zmuszano do chodzenia, mówienia "tata", mówienia "mama" i załatwiania się do nocnika. Babcia, nauczona skądinąd nie z własnej woli konspiracji, potajemnie przed rodzicami szeptała: "Powiedz najpierw babcia urwisie! B-a-b-c-i-a!". I weź tu człowieku coś powiedz jak dookoła tyle do ugryzienia, przewrócenia i zepsucia. No, nie da się. Taki Batman - też zaczynał kiepsko. W 1912 roku, na długo przed tym jak Bob Kane - rysownik i scenarzysta - wymyślił komiksowego Batmana, latać zachciało się krawcowi Franzowi Reicheltowi. Ubrany we własnego projektu strój-pelerynę a la nietoperz, skoczył biedaczyna z wieży Eifle'a i uderzył z hukiem w paryski bruk. Idiotyczną śmierć zarejestrowała kamera towarzysząca śmiałkowi, który myślał, że będzie pierwszym latającym człowiekiem. Widać mitologii greckiej nie czytał, bowiem wiedziałby, że jest tylko plagiatorem rodzinnego tandemu "Dedal-Ikar". Ba, ale co tam Batman, taką potęgę toruńskiej radiofoni też nie od razu zmajstrowano. Taki Rubik czy Gosia z pieprzykiem, nie zostali z miejsca takim Rubikiem i taką Gosią. Polska czy światowa kinematografia nie znów tak szybko zagubiła gdzieś swoje trajektoria. Kraków jakiś czas się budował, na niepodległość czekaliśmy po rozbiorach sporo, a i era potęgi papieru toaletowego trwała o 45 lat za długo. Generalnie rzecz biorąc - zawsze było pod górkę. Ja też bez pośpiechu pchać będę ów syzyfowy głaz - jakim jest ten blog - ponieważ wkoło tyle rzeczy do pogryzienia, przewrócenia i zepsucia.